piątek, 11 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ IV : Joanne Editte

         Musiałam się stamtąd wyrwać, nie mogłam tam tak zwyczajnie siedzieć i wysłuchiwać od wampira, że sama mam stać się jedną z nich! Przecież ktoś musiał wiedzieć! Dlaczego akurat taką wiadomość musiał przekazać mi właśnie wampir?! To chore! Jak mam się stać kimś z kim walczę całe życie?! Muszę jak najszybciej dowiedzieć się, dlaczego właściwie zatajono przede mną tę część przepowiedni. Wsiadłam do samochodu. Chwilę później dołączył do mnie John. Trochę się zlękłam, gdyż chwilowo zapomniałam jak cicho się porusza.
- Przykro mi. Usłyszałem twoje myśli i... uznałem, że nie mogę zostawić cię samej w takim momencie.
- Dziękuję,  jesteś na prawdę dobrym dhampirem.
By odreagować depnęłam gaz do dechy, nie dbając o to czy dorwie mnie policja. Chciałam uzyskać odpowiedzi.  Dlaczego muszę zakończyć żywot człowieka, aby pokonać Romulusa. Może i bycie wampirem ma swoje zalety, ale ma też i wady. Przecież nie wiadomo, czy po przemianie nie stanę się bestią, która morduje wszystko co jej stanie na drodze. A co z dziećmi? Zawsze chciałam je mieć. Swojego dziedzica, kogoś kto zaopiekuje się mną gdy będę już stara i zniedołężniała, kogoś kto będzie kochał mnie bezgranicznie i bez względu na wszystko, a teraz co? Jedna głupia przepowiednia ma mi zrujnować całe życie? Wszystkie plany na przyszłość? Tak czy siak nie uchronię się przed nią... Nawet gdybym była na największym zadupiu na końcu świata to i tak by mnie dopadła. Kurwa! Nie chce tak żyć! Łzy popłynęły po moich policzkach. Czułam na sobie wzrok Johna, ale nie chciałam na niego spojrzeć. Nie czułam w tym momencie nic oprócz frustracji i złości. Gdy dojechałam do ratusza wyskoczyłam jak poparzona z samochodu i pobiegłam recepcji. Kobieta zza lady dziwnie na mnie spoglądała, ale uprzejmie zapytała :
- Czym mogę państwu służyć?
- Proszę powiadomić pana Brandona Rikalera, że przybyła Andromeda Konstantin. To pilne.
Zadzwoniła i przekazała informację, następnie wskazała mi drzwi biura burmistrza nic nie mówiąc i wróciła z powrotem do swoich zajęć. Udałam się prosto do jego gabinetu. Przystanęłam na moment przy drzwiach i delikatnie zapukałam dla niepoznaki. Weszłam gdy usłyszawszy pozwolenie. Gdy tylko drzwi się zamknęły za Johnem, ruszyłam w stronę biurka burmistrza.  Siedział sobie spokojnie jak gdyby nigdy nic i głupawo się do nas szczerzył.
- Dzień dobry Andro....- Nie zdążył  do końca powiedzieć mojego imienia bo dostał ode mnie prezent w postaci prawego sierpowego.
- Żadne dzień dobry do kurwy! Co pan sobie w ogóle myślał?! Że się nie dowiem całej prawdy?! Dlaczego mnie pan okłamał?!
Widziałam po jego minie, że jest wyraźnie zdezorientowany. Miałam już mu znów przyłożyć, ale ktoś nagle chwycił mnie za rękę.
- Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! - Krzyknęłam zbulwersowana do Johna, który właśnie trzymał moją uniesioną, zaciśniętą pięść.
- Daj mu się wytłumaczyć - powiedział ze spokojem w głosie, po czym puścił moją rękę i pomógł burmistrzowi pozbierać się z podłogi.
Zszokowany burmistrz wpatrywał się w nas przez moment po czym powiedział:
- Dziękuje młodzieńcze. Nie powiedziałem Ci o reszcie przepowiedni ponieważ nie potrafiłem odczytać reszty manuskryptu. Kto zdradził Ci szczegóły?
- Pewien bardzo przystojny, "dobry samarytanin" mnie o niej poinformował.
- Och, rozumiem. Co było w dalszej części przepowiedni?
- Nie pana interes.
Nie wiedziałam co dalej począć. Nie miałam już kogo winić, a nie mogłam tak po prostu bezczynnie stać i się na nich gapić. Musiałam jak najszybciej znaleźć się zupełnie sama i wszystko to poważnie przemyśleć. W ciszy wyszłam z biura, w myślach przekazując Johnowi żeby zostawił mnie samą i udał się do posiadłości Oliviera. Chciałam wszystko sobie poukładać. Nie chciałam, żeby był przy mnie podczas gdy toczyć będę wewnętrzną bitwę. W mojej głowie panował kompletny chaos. Gdybym tylko wiedziała jak się to dokładnie wszystko odbywa, gdybym miała pewność co do swojej przemiany, pewność, że nie zatracę... samej siebie. Nagle z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk sms-a.
-Co u licha?! Kto śmie pisać w tak ważnej chwili?
Wyciągnęłam telefon z kieszeni.

Hej siostra! Co tam?
Jutro wpadam do Ciebie na zadupie.
Cieszysz się prawda?
 Ja też, dawno Cię nie widziałam nygusku :)
Mama musi jechać na jakąś ważną konferencje.
xoxo

- Cholera jasna!
       Wybrałam w telefonie numer do mojej mamy i zadzwoniłam do niej. Przez piętnaście minut wykłócałam się z nią, ale i tak jak zawsze postawiła na swoim. Wiadomo po kim odziedziczyłam charakterek. Jutro w południe miałam odebrać siostrę z dworca autokarowego. Mama wiedziała, że jestem wybranką, ale nigdy nie przypuszczałam, że powierzy mi Joanne Editte akurat w trakcie mojego zadania.
Zaczynało się powoli ściemniać, ruszyłam więc na cmentarz. Miałam wręcz nadzieje, że spotkam parę przebrzydłych krwiopijców, na których mogłabym się wyżyć. Chciałam trochę poobijać im te prześliczne facjaty pięściami i pobawić się z nimi trochę przy pomocy moich anty-vampowych gadżetów.  Kiedy znalazłam się na cmentarzu, usłyszałam krzyk. Ruszyłam w stronę, z której dochodził. Dwa młode wampiry próbowały zaskoczyć dziewczynę, która przyszła tu kogoś opłakiwać. Jedno mnie tylko zdziwiło. Mianowicie jej oczy. Były dosyć nietypowe, ale nie mogłam się dłużej nad tym zastanawiać, bo ta parszywa dwójka właśnie się do niej co raz bardziej zbliżała.  Przyspieszyłam od razu, a gdy znalazłam się dostatecznie blisko, zamachnęłam się i przelewając całe moje dzisiejsze emocje zadałam mu kopniaka w potylicę. Odwrócił się do mnie warcząc wściekle. Nie przestraszył mnie ten przejaw agresji, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej mnie zmotywował. Walka rozpoczęła się, niestety ten drugi był już prawie przy dziewczynie, uświadomiłam sobie, że już dawno byłam gotowa na to by stać się wampirem. Chciałam jak najszybciej zakończyć tę potyczkę. Wyciągnęłam zza pazuchy poręczny miotacz ognia i wycelowałam go wprost w mojego przeciwnika. Gadzina syknęła parę razy i w końcu uciszyła się na dobre, ten drugi ujrzawszy, jedynie oleistą plamę, która pozostała po jego towarzyszu, rzucił się na mnie. Jednak i tak po chwili podzielił jego marny los. Zgarnęłam wystraszoną dziewczynę do samochodu i pół godziny później była już u siebie w domu, cala i zdrowa. Okazało się iż jest to córka jednego z posłów. Jej ojciec naciskał, na to by wynagrodzić mi uratowanie jedynego potomka. Wróciłam do domu, ubrałam się w czerwoną, jedwabną koszulę, po czym rzuciłam czym prędzej na łóżko. Byłam na prawdę zmęczona, więc zasnęłam momentalnie. Nazajutrz z rana obudziło mnie dyskretne pukanie do drzwi sypialni. To John.

-Wstawaj prędko! Mam dla Ciebie niespodziankę!

 Ubrałam się w szlafrok i powolnym, zaspanym krokiem ruszyłam do kuchni powłócząc bosymi stopami. Chłopak przygotował dla mnie pięknie podane, pożywne śniadanie. Zupełnie jakby czytał w moich myślach. Wczoraj zupełnie zapomniałam o kolacji. Umieram z głodu!

- Ojej John, to takie miłe! Czym sobie zasłużyłam?
- Pomyślałem, że przechodzisz teraz trudny okres i przyda Ci się drobna pomoc. Poza tym chciałem zrekompensować się za to, że dbasz o mnie.
- Fajnie mieć, czasem kogoś, kto o Ciebie zadba, gdy sam jesteś tak zabiegany, że sam o tym zapominasz.
Pomyślałam, że już pewnie wie o moich wszystkich przemyśleniach i dla tego pewnie jest taki miły. Był naprawdę uroczy.
- Tak, wiem o twoich decyzjach. Wspólnie z Olivierem pomożemy Ci w przejściu przemiany.
- Bardzo wam dziękuję, to miłe z waszej strony, ale najpierw muszę uporządkować sprawy... rodzinne.
- Rozumiem. Przyjeżdża w południe?
- Moja siostra? Tak.
       Dokończyłam na spokojnie pożywne śniadanie i włączyłam telewizor. Przed przyjazdem Joanne Editte mogłam choć przez moment się wyluzować. Zawsze zastanawiałam się z jakiego powodu mama nadała jej tak dziwaczne, dwuczłonowe imię. Zawsze miała słabość do Francji i wszystkiego co z nią związane. Podobno mnie także chciała obdarzyć jakimś francuskim imieniem, jednak mój ojciec nie wyraził zgody. Sam wybrał dla mnie imię. Był cenionym historykiem i czuł moją wyjątkowość już wtedy, gdy się narodziłam. Wiedział, że drzemie we mnie niezwykła moc, dlatego nadał mi imię pochodzące z greckiej mitologii. Osobiście uważam, że bardzo do mnie pasuje, niesie w sobie moc. Moje stosunki z matką nigdy nie były perfekcyjne. Może dlatego, że gdy miałam osiem lat umieszczono mnie w pewnym klasztorze wraz z mnichem o imieniu Paulo. Ten niezwykły człowiek wychował mnie i nauczał sztuk walki do dziewiętnastego roku życia. Był konserwatywny i niezwykle mądry, lecz nigdy nie mogłam mu zarzucić braku troski. To wspaniały mentor. Szkolił mnie dopóki nie udałam na studia z dziedziny legend i wierzeń okultystycznych. Miałam o tyle dobrze, że chodziłam do normalnej szkoły, a kiedy ktoś do mnie fikał, potrafiłam się obronić. Miałam nawet kilku chłopaków... Ale żaden nie okazał się być tym jedynym. Większość mężczyzn to półmózgi zadufane w sobie. Pozostali to frajerzy. Natomiast to, co tyczy się mojej siostry... Od urodzenia traktowano ją jak księżniczkę. Dostawała zawsze co chciała, chodziła do najlepszych prywatnych szkół i była w nich gwiazdą. Najdziwniejsze było to, że Joanne Editte mnie ubóstwiała. Podziwiała moją wewnętrzną siłę, pewność siebie i styl bycia. Nie zaprzeczę, ma podobny styl do mnie. Lubi fajne taneczne piosenki, ale i odjazdowe mocne rockowe kawałki. Czasami nawet wygląda jak gotycka księżniczka. Ja natomiast preferuje ciemne ubrania z w barwach bieli, czerni i czerwieni, wolę bardziej eleganckie kroje. Lubię wyglądać jednocześnie elegancko, kobieco i seksownie. Czasami oczywiście zdarza mi się przyodziać żywsze kolory, nie jestem przecież nudziarą. Kiedyś Joanne Editte powiedziała mi, że będzie taka jak ja, więc boję się jak zareaguje na wieść o moim przyszłym wampirzym wcieleniu. Przeraża mnie myśl, że jej reakcja może być pozytywna... Jest taka młoda i naiwna, może zapragnąć tego samego. Matka dopiero wtedy by mnie przechrzciła. Dochodziło już południe, więc skończyłam leniuchowanie i zaczęłam przygotowywać się do przyjazdu siostry.

*************************************************
Zredagowała: Wiktoria Gajewska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy